False friends w języku angielskim – co to takiego? 21 najciekawszych przykładów

Wszyscy znamy słowa, które oznaczają dokładnie to, co sugeruje ich brzmienie: katapulta, befsztyk, gruczoł albo mżawka. Są też takie, które w niemal każdym języku brzmią podobnie – jak telefon albo ananas (tu akurat polski jest wyjątkiem). Lecz są też na niebie i ziemi słowa, o którym nie śniło się filozofom. Takie, które w dwóch językach, brzmiąc niemal identycznie, wpuszczają nas w maliny odmiennym znaczeniem. Nie bez powodu nazywamy je fałszywymi przyjaciółmi (tłumacza), czyli false friends. Zdają się brzmieć tak, jakby miały wobec nas przyjazne intencje, sugerują, że znamy ich znaczenie – w końcu w języku polskim mamy bardzo podobne słowo. A tymczasem…

Przykładów jest mnóstwo, ale nie będziemy pisać o deskach-biurkach, dresach-sukienkach, ani o pupilach-źrenicach. To zbyt oczywiste. Zebraliśmy dla was 21 najciekawszych przykładów „fałszywych przyjaciół”, które potrafią rozbawić i namieszać w konwersacji.

Który jest najlepszy?

  1. Opportunist

Fałszywy przyjaciel, ale trochę w drugą stronę. Otóż zaskakująco wiele osób władających polszczyzną skądinąd nieźle, używa tego słowa w angielskim znaczeniu „contrarian”, czyli osoba, która robi na przekór; której główną motywacją jest działanie pod prąd. Prawdopodobnie w wyniku podobieństwa brzmieniowego do polskiego „opór”, „opierać się”. Dodatkowo nie pomaga fakt, że w medycznym angielskim funkcjonuje „opportunistic infection” – zakażenie oportunistyczne, które dla laików może brzmieć, jakby było oporne w leczeniu. Gdzie tkwi haczyk? „Opportunist” nie ma wspólnego źródłosłowu z oporem, tylko z opportunity – słowem, które możecie znać z otwarcia najbardziej znanego dzieła Eminema. Innymi słowy, „opportunist” to „oportunista”, czyli «człowiek bez zasad, przystosowujący się do okoliczności dla doraźnych osobistych korzyści» . Chwalić się nie ma czym.

  1. Order

Czy wiecie, że kiedy sędzia na sali sądowej krzyczy ORDERRR, to wcale nie ma w planach uhonorowania nikogo medalem za zasługi? (Jesteśmy pewni, bo na tłumaczeniach prawnych znamy się całkiem nieźle). To może szokować, ale order po angielsku to wcale nie jest polski order, tylko porządek, do zachowania którego wzywa sędzia.

Co więcej: być może kojarzycie, że w znanej amerykańskiej restauracji Pod Złotymi Łukami napis nad kasą rzecze „ZAMÓW ORDER”. Wbrew powszechnie panującej opinii, wcale nie da się tam zamówić orderu. Order w tym kontekście oznacza po prostu zamówienie, które można złożyć po polsku lub angielsku.

Wiemy, że to rozczarowujące. Zawsze liczyliśmy na jakiś order z ziemniaka albo chociaż bułki hamburgerowej w zasłudze za genialne tłumaczenia na sali sądowej. Będziemy jednak musieli przyznać go sobie sami.

I wy też wręczcie sobie dzisiaj laury za codzienne wysiłki. It’s an order!

 

  1. Carnation

Carnation to nie karnacja, carnation to styl ży… stop, nieprawda, carnation to nie styl życia. Carnation to nie jest też naród samochodów, ani nie jest to wcielenie. Carnation to po prostu goździk. And we think it’s beautiful.

Choć pozornie odległe znaczeniowo, zarówno karnacja, jak carnation najprawdopodobniej pochodzą od łacińskiego „carnem”, czyli mięso (ciało). Pierwsze goździki miały barwę zaróżowionego lica, co potem się zmieniło na skutek mutacji genetycznych tych kwiatów. Na bazary wjechały czarno-fioletowe, postrzępione goździki, swoiste kwietne balejaże, skutecznie wstrzymując popularność komplementu „masz karnację niczym płatki goździka”.

Ależ wspaniale by było w następnym wcieleniu stać się goździkiem, nawet takim zmutowanym. To by była reinkarnacja level master.

  1. Transparent

„Transparent” po angielsku może oznaczać zarówno przezroczysty, jak klarowny i wyrazisty, a tymczasem po polsku oznacza po prostu… plakat, czyli angielski „banner”.

W jaki sposób w Polsce „transparent” stał się plakatem, skoro we wszystkich językach pochodzi od łacińskiego „transparens”, czyli przepuszczający światło? Jak zwykle rozbijamy się o detale: rzeczownik po niemiecku oznaczał „obraz na przezroczystym materiale podświetlonym od tyłu” i w takiej formie trafił do XIX-wiecznej polszczyzny.
Z biegiem czasu o przezroczystym materiale zapomniano, a „transparent” stał się określeniem podświetlanej tablicy lub tkaniny zawierającej napisy lub informacje. I tylko w formie przymiotnikowej – transparentny – przypomina o oryginalnym znaczeniu.

Tym elastycznym słowem sprytnie pobawili się też twórcy serialu „Transparent”. Niestety, na język polski tytuł został siermiężnie i zbyt dosłownie przetłumaczony jako „Transrodzic”…

  1. Lunatic

Pozornie oczywiste – lunatyk to osoba, która przez sen nieświadomie spaceruje, a „lunatic” to ktoś szalony, czyli cierpiący na zaburzenia psychiczne. Ewentualnie, bardziej potocznie – osoba ze skłonnością do zachowań o podwyższonym stopniu ryzyka. Po angielsku lunatyka nazywamy, jakże łopatologicznie, „sleepwalker”.

Choć znaczenie lunatyka i lunatica z czasem się rozjechało, etymologia jest podobna: pochodzą od łacińskiego słowa „lunaticus”, które oznacza kogoś dotkniętego przez Księżyc. Brzmi romantycznie? Niekoniecznie – wierzenia w przeszłości często łączyły zaburzenia psychiczne z fazami Księżyca, a osoby lunatykujące były uznawane za szaleńców. Rozwój nauki pozwolił na odróżnienie zaburzeń snu od zaburzeń psychicznych. Choć oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, żeby być szalonym lunatykiem. Bo to, że ktoś ma paranoję, wcale nie znaczy, że nikt go nie śledzi.

Jeśli jest wśród naszych fanów manager zespołu Boys, to (zupełnie za darmo) proponujemy nową wersję starego hitu: Jesteś lunatyczką, uwierz mi, zawsze nią byłaś, zacznij wreszcie śnić!

  1. Noisome

Poruszając się w sferze zmysłów można łatwo się zgubić. Z drugiej strony, nie mamy tych zmysłów aż tak wiele. Dlaczego zatem komplikować sobie życie, używając niemal identycznych określeń – noisy oraz noisome – do odczuć słuchu i zapachu? Chyba z czystej perfidii. Noisome nie jest bowiem synonimem słowa „noisy”, tylko określa ohydny, szkodliwy zapach. Te określenia mają inny źródłosłów i podobieństwo jest całkowicie przypadkowe, ale jedno jest pewne: z powodzeniem można ich używać naprzemiennie zwracając się do noworodków: z uprzejmą prośbą o zaprzestanie bycia tak noisy/noisome.

 

  1. Funambulist

Dziś prezentujemy jedno z niezbędnych słów w licznych codziennych konwersacjach. Na pewno niejednokrotnie napytaliście sobie biedy, używając go w innym kontekście niż prawidłowa definicja wskazuje. Pytanie, czy to wy popełniliście błąd, czy zostaliście źle zrozumiani? Zwróciliście się do wesolutkiego kierowcy karetki, nazywając go linoskoczkiem, czy zasugerowaliście zabawę podczas prowadzenia karetki komuś, kto właśnie chodzi po linie? Tak między nami – uważamy to za skandal, że weseli kierowcy karetek nie mają po angielsku jednego słowa, którym mogliby się określać. Niestety, funambulist pochodzi z łaciny – od funambulisa, który z kolei jest pochodną łacińskiej liny, czyli funis oraz ambulare, czyli iść. Przyznajemy, że ma to trochę więcej sensu niż humor dopisujący podczas przewozu poszkodowanych…

  1. Decedent

Po polsku decydent to osoba uprawniona do podejmowania decyzji (Słownik Języka Polskiego PWN). Po angielsku niemal identycznie brzmiące słowo – decedent – rzeczywiście powinno kojarzyć się z pewną ostateczną decyzją, choć nie zawsze podjętą świadomie, bo jest to po prostu denat, czyli zmarły. Pomyłkę taką można było łatwo wybaczyć na przykład podczas rozmów o Brexicie, bo zanim w ramach negocjacji brytyjscy politycy podjęli jakiekolwiek kluczowe decyzje, w istocie mogło się wydawać, że staną się decedentami, czego oczywiście im nie życzymy. Stooop, nie wchodźmy w politykę! Przypominamy: poprawnie „decydent” to po angielsku nie „decedent”, tylko „governing body”, czyli w wolnym tłumaczeniu… ciało zarządzające. Oh, wait.

  1. Preservative

Jeśli kiedyś usłyszysz, że w celu utrzymania świeżości jedzenia musisz użyć „preservatives”, może dzięki nam uda Ci się nie parsknąć śmiechem.

Służymy wyjaśnieniem – „preservatives” mogą być dodawane do żywności w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, bo tam oznaczają po prostu „konserwanty”. Natomiast w znacznej części języków europejskich (hiszpański, francuski, polski, rosyjski itp.) słowo o niemal identycznym brzmieniu ma już zupełnie inną funkcję, która zdecydowanie nie nadaje się jako dodatek do zupy.

Trudno powiedzieć, skąd się wzięła ta odmienność znaczeń – może to psikus pierwszych tłumaczy? A może jednak coś w tym jest – w końcu zarówno prezerwatywy, jak konserwanty mają za zadanie zahamować procesy biologiczne…

  1. Antics

Pułapka przede wszystkim w pisowni, bo fonetycznie błąd jest trudny do wyłapania dla niewprawnego ucha (wiemy, że to lubicie: ænˈtiːks oraz ˈæntɪks) – „antyki” to po angielsku „antiques”, co brzmi podobnie do „antics”, czyli wygłupów. Tylko akcent i pewne subtelności głosek mogą zdradzić, że mówiąc o starych meblach w rzeczywistości myślimy o zabawnych lub oburzających wybrykach. Może właśnie dlatego ulubione miejsce antyków to antyk-wariat?

  1. Ordinary

Jeden z naszych ulubionych „false friends”, bo niepokojąco dużo zdaje się mówić o ludziach… Czy to możliwe, żeby polska „ordynarność” była angielską „przeciętnością”? Czy to zbieg okoliczności, czy obserwacja socjologiczna? Tak czy inaczej, nazwanie kogoś grubiańskiego zupełnie zwyczajnym może nieść za sobą co najmniej zabawne konsekwencje. Warto wspomnieć tu o wersji ekstremalnej, czyli „extraordinary” – no, można by pomyśleć, że ten to już kompletnie nie potrafi się zachować! Tymczasem jest to ktoś nadzwyczajny, wyjątkowy. Lepiej mieć to na uwadze podczas rozmów, na przykład o potencjalnych pracownikach.

  1. Sympathy

Pewnym zaskoczeniem może być fakt, że Rolling Stones nie zawdzięczają swojej długowieczności podpisaniu cyrografu z diabłem, bo „Sympathy for the devil” nie jest hymnem potwierdzającym sympatię do szatana.

Słowo „sympathetic”, często błędnie używane jako określenie kogoś sympatycznego, w rzeczywistości pasuje do człowieka współczującego, empatycznego, a samo „sympathy” – to właśnie współczucie. Na szczęście pomyłkę można łatwo zatuszować, bo zarówno sympatyczny, jak empatyczny to komplementy. Jedyna rada? Nie mylić z „pathetic”.

  1. Hospitality

Hospitality – brzmi jak coś związanego z pobytem w szpitalu, ze szpitalną atmosferą, prawda? W rzeczywistości „hospitality” to po angielsku – „gościnność”… Prawda, że trochę to przewrotne? Oczywiście, źródłosłów jest podobny, ale nasze szpitale obecnie są bardzo dalekie atmosferą od czegokolwiek związanego z gościnnością. Nie polecamy odwiedzin w państwowych placówkach medycznych i życzymy wam wszystkim dużo zdrowia oraz „hospitality” wyłącznie w znaczeniu właściwym. A jak już mowa o szpitalach – pamiętacie, że jesteśmy najlepsi na rynku w tłumaczenia medyczne? I bardzo gościnni również. Zapraszamy, będą ciastka – jak zwykle!

  1. Manhole

Jeden z najpopularniejszych filmików na YouTube jest zatytułowany „boy throws firecracker in a manhole” i jesteśmy przekonani, że pomimo spektakularnego efektu sporo widzów było rozczarowanych. „Manhole” nie oznacza bowiem dziury w człowieku (interpretacja dowolna), tylko właz do studzienki kanalizacyjnej. Tak, codziennie widujecie manholes i nie jest to nic zdrożnego, lecz raczej nadrożnego. Warto wspomnieć, że w 2019 roku rada miejska w Berkeley (Kalifornia) zaprezentowała propozycję usunięcia języka płciowego z kodeksu miejskiego właśnie na bazie tego słowa. O dziwo, kontrpropozycją nie było „womanhole”, a „maintenance hole”. Propozycja została odrzucona, a manholes mają się dobrze.

  1. Pacifier

Pacifier! Brzmi jak najgroźniejszy przeciwnik Terminatora, odwieczny wróg Sylvestra Stallone’a, pancerny czołg pacyfikujący protesty niczym wałek ciasto! Budzi grozę? Słusznie, choć w rzeczywistości dreszczyk paniki może wywoływać raczej nagły brak „pacifiera”, niż jego obecność… bo to wdzięczne słówko oznacza po prostu smoczek dla dziecka.

  1. Virtually

Choć „virtually” bywa czasem używane w kontekście „wirtualnie”, to znacznie częściej występuje w roli „prawie”, „niemalże”, „w zasadzie”. Na szczęście obecnie rzeczywistość wirtualna staje się powoli codziennością, więc nie mamy potrzeby używania tego słowa… mimo wszystko warto zapamiętać – wirtualnie robi wielką różnicę.

  1. Self-conscious

Klasyczna wpadka podczas rozmów o pracę. Jeśli przyznasz się do bycia „self-conscious”, Twoje
szanse na owocowe czwartki i miejsce w dynamicznie rozwijającym się młodym zespole dramatycznie
zmaleją. Jak to?! Przecież oba człony tego słowa sugerują, że całość określa osobę samoświadomą,
pewną siebie… Niespodzianka – po angielsku świadomość siebie tożsama jest skrępowaniu,
zażenowaniu, a nawet kolokwialnemu zakompleksieniu. To jak się edytuje profil na LinkedIn?

  1. Hardly

Ciężko pracujecie? Tylko przypominamy – gdy anglojęzyczny szef zapyta, jak tam praca, odpowiedź „I’m hardly working” raczej nie wzbudzi entuzjazmu, bo nie oznacza wcale ciężkiej pracy, a wręcz przeciwnie. Łatwo o pomyłkę, kiedy znaczenie słowa jest tak zupełnie nieintuicyjne. Na szczęście nie musicie zdawać się na intuicję, kiedy w zasięgu jednego telefonu czeka ekipa profesjonalnych tłumaczy REDDO!

  1. Billion

Jedno z naszych ulubionych, wiecznie żywych źródełek nieskończonej liczby pomyłek w mediach, publikacjach, artykułach, analizach…i oczywiście tłumaczeniach. Piękne w swej prostocie, czysty psikus językowy! Po polsku bilion to 10^12 , zaś po angielsku billion wynosi 10^9 (czyli polski miliard). Zarząd na pewno by się cieszył, gdyby w zyskach te liczby się podmieniły, ale różnicę lepiej zapamiętać raz na zawsze, bo taka wpadka w niektórych sytuacjach może słono kosztować…

  1. Heartburn

Heartburn, jak to pięknie brzmi. Niczym gorąco płomiennego romansu, wielka miłość, szał pożądania, serce przebite płonącą strzałą! Tymczasem ściśle rzecz biorąc „heartburn” to po prostu… „zgaga”. Już w porządku, mój żołądku?

  1. Eventually

„Eventually” zdaje się być bardzo intuicyjnym słowem do przetłumaczenia, ale uwaga – jest znacznie mocniejszą deklaracją, niż polskie „ewentualnie”! Oznacza bowiem „ostatecznie”, „koniec końców”. Na szczęście pomyłka nie musi być fatalna w skutkach, bo pomimo odmiennego znaczenia, w obu językach może z powodzeniem być używane do uzasadnienia prokrastynacji.

  1. Plethora

Czy chcesz powiedzieć, że masz czegoś za dużo, a zarazem brzmieć jak wirtuoz starogreckiego instrumentu szarpanego lub bohater Parandowskiego? Wiemy, dużo ludzi ma podobną potrzebę. Przychodzimy z rozwiązaniem – w formie słowa „plethora”. To niepowtarzalna okazja, żeby zabrzmieć dostojnie narzekając na nadmiar sosu w hotdogu ze stacji benzynowej. Przecież wszyscy znamy problem „plethory” tysiąca wysp na samym dnie bułki… Jedyne ryzyko? Można zabrzmieć nieco jednak pretensjonalnie. Co, skądinąd, nie oznacza posiadania pretensji do nikogo – wbrew powszechnej opinii. Ten post nie jest jednak o plethorze błędów semantycznych w języku codziennym, tylko o pozornym używaniu starej greki podczas luźnej konwersacji. Polecamy!

 

Jeśli chcecie poznać więcej false friends, koniecznie śledźcie nasz profil na Facebooku, gdzie wrzucamy najlepsze znaleziska.

Tłumaczenia medyczne po 20 złotych za stronę, czyli dlaczego niektórzy wierzą w bajki

Powiedzmy sobie szczerze: tłumaczenie medyczne w cenie 20 złotych za stronę ani nie jest medyczne, ani nawet nie jest tłumaczeniem. To po prostu oszustwo. Tak kusząco tanie tłumaczenia medyczne przypominają nam skok ze spadochronem, ale bez spadochronu. Będzie skok, będzie szybko, będzie tanio, tylko ryzyko jakby nieco większe.

Tłumaczenie medyczne to odpowiedzialność

Tłumaczu medyczny, Ty jesteś jak zdrowie; ile Cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto je stracił. No, i jeszcze ten, który Cię nie zatrudnił, w rezultacie czego wypłacał milionowe odszkodowania albo oszczędził 1000 złotych na tłumaczeniu, a potem wydał 10 000 złotych na adwokata, odpisującego na pisma z roszczeniami i wezwania. I może ten, którego kosztowne badanie kliniczne zostało odrzucone przez komisję bioetyczną i proces wprowadzania leku na rynek musi zaczynać od nowa, bo ktoś się „rąbnął” w lokalizacji dawkowania, a ponieważ weryfikator zarabiał 5 złotych za stronę, to nie miał czasu na takie głupoty.

Chyba nikogo nie musimy przekonywać, że tłumaczenie dokumentacji medycznej i w ogóle tekstów z dziedziny medycyny to jeden z najtrudniejszych rodzajów tłumaczenia specjalistycznego. W rzadko której innej dziedzinie trzeba mieć jednocześnie wiedzę z tylu nakładających się na siebie dziedzin – fizjologii, anatomii, biologii, chemii, fizyki, prawa i poszczególnych specjalizacji medycznych. Wielomilionowe straty dla koncernów farmaceutycznych, odszkodowania wypłacane przez szpitale, a także uszczerbek na zdrowiu pacjentów to tylko niektóre możliwe konsekwencje błędów w tłumaczeniach medycznych.

Sprawdź również: Jak tłumaczyć nazwy zagranicznych miejscowości?

Branżowy konsensus wskazuje, że doświadczony tłumacz, dobrze znający swoją dziedzinę specjalizacji, jest w stanie tłumaczyć ok. 1-1,5 strony na godzinę, utrzymując dobrą jakość. Załóżmy więc, że skoro medycyna wymaga tak wszechstronnej wiedzy, to trzeba coś sprawdzić, doczytać, skonsultować – strona na godzinę będzie realna. Nie musimy nikogo przekonywać, jak ważny jest work-life balance, zatem mamy 8 stron dziennie. To wychodzi 160 złotych dniówki, godna kasa! Kolejka profesorów, adiunktów i lekarzy specjalistów ustawiających się po takie tłumaczenia musi być imponująca.

Ale przecież, według reklamy, te 20 zł za stronę to wynagrodzenie zespołu osób pracujących nad tekstem, bo w profesjonalnych biurach tłumaczeń, które szczycą się posiadaniem certyfikatu ISO, nad procesem tłumaczeń medycznych pracuje wyspecjalizowany zespół? „Hej, przetłumaczyliście pięć stron ulotki silnego leku nasennego, macie tutaj stówkę do podziału”! Sami rozumiecie, że taka cena jest absurdalna.

I nie chodzi nam o zaniżanie cen na rynku tłumaczeń ani o obawę, że konkurencja ma taniej. Tłumaczenie medyczne w takiej cenie jest po prostu niemożliwe; ba, żadne dobrej jakości tłumaczenie specjalistyczne nie jest możliwe w tej cenie. Taka oferta to oszustwo. I to bardzo niebezpieczne oszustwo. Tanie tłumaczenie medyczne nie może zostać sporządzone zgodnie z normą ISO 17100 (inaczej niż „na papierze”) i nie ma szans być dobre.

Częste błędy w tłumaczeniach medycznych — przykłady

Jeśli nadal macie wątpliwości albo lubicie podelektować się schadenfreude, mamy dla was konkretne przykłady. „Nie przesadzaj, przecież mały błąd nic nie zmieni, takie tłumaczenie to bułka z masłem” powiedział niejeden wielbiciel oszczędności.

I pewnie osiem z dziesięciu razy miał rację – nic się nie stało. Ale jak już się stało, to z hukiem.

Błędna interpretacja objawów

Czasem objawy pacjenta mogą zostać błędnie zinterpretowane, co prowadzi do nieprawidłowego rozpoznania albo leczenia. Subtelna różnica językowa może spowodować pomylenie podobnie brzmiących objawów, takich jak na przykład „pacjent nie odpowiada” i „pacjent nie oddycha”.

Właśnie błędna interpretacja objawów zawiniła w przypadku 18-letniego Williego Ramireza. Pewnego wieczoru wyszedł na spotkanie z przyjaciółmi, z którego trafił do szpitala z koszmarnym bólem głowy. Rodzina poinformowała lekarza, że Willie jest „intoxicado”, co po hiszpańsku na Kubie może oznaczać ogólne złe samopoczucie zazwyczaj spowodowane zjedzeniem lub wypiciem czegoś. Tymczasem lekarz potraktował to jak angielskie „intoxicated”. Dopiero po wielu godzinach leczenia w kierunku przedawkowania alkoholu lub narkotyków odkryto, że Willie nie brał używek, a ból był spowodowany krwotokiem śródmózgowym. Willie skończył z porażeniem czterokończynowym i już nigdy nie będzie chodził. Szpital wziął na siebie odpowiedzialność i wypłacił około 71 milionów dolarów odszkodowania za opiekę nad Ramirezem do końca jego życia oraz za to, że nie wyznaczył profesjonalnego tłumacza, który pomagałby pacjentowi i lekarzom w trakcie badania.

Tłumaczenie skrótów medycznych

Lekarze uwielbiają używać skrótów, oszczędzając każdą cenną sekundę swojego czasu. Dobrym przykładem są popularne w Stanach skróty dotyczące dawkowania: Q.D. (raz dziennie), Q.I.D (cztery razy dziennie) i Q.O.D (co drugi dzień).

Wszyscy znamy żarty o charakterze pisma lekarzy i wiemy, że jest w nich ziarno prawdy. Dlatego nie zaskakuje nas, że w przypadku Q.D. kropka po „Q” jest czasami mylona z „I”, przez co lek jest podawany z cztery razy większą częstotliwością, niż powinien. Kiedy indziej jest brana za „O”, w rezultacie czego pacjent zażywa połowę przypisanej dawki.

Powstała nawet oficjalna lista skrótów, których lekarze powinni się wystrzegać w dokumentacji. Q.D. ma na niej dumne, pierwsze miejsce.

Błędy w przeliczeniach jednostek

Jeden z najbardziej powszechnych błędów występuje podczas przeliczania jednostek między systemem metrycznym a imperialnym. Odróżnienie miligramów od mikrogramów to niełatwa sprawa, zwłaszcza dla laika. Na szczęście odchodzi się już od przypisywania dawek w liczbie łyżeczek…

W 2013 roku w stanie Maryland do szpitala trafił dwuletni chłopiec z Europy. Z powodu bałaganu przy tłumaczeniu i zapisie, do jego dokumentacji medycznej trafiła informacja, że waży 35 kilogramów (odpowiednik 77 funtów), zamiast jego rzeczywistej wagi – 35 funtów (16 kilogramów). Pomyłka doprowadziła do przepisania mu dawki leku przeznaczonej dla osoby o ponad dwukrotnie większej wadze. Chłopczyk stracił przytomność, ale na szczęście został ponownie przyjęty do szpitala na czas i udało się go uratować.

Inny przykład, choć tu nie tylko jednostki zawiniły: w latach 2004-2005 we Francji, w szpitalu w pobliżu Epinal, u mężczyzn z rakiem prostaty dochodziło masowo do podawania zbyt wysokich dawek radioterapii. Czemu? Okazało się, że oprogramowanie definiujące dawki podawane pacjentom nie zostało zlokalizowane przez amerykańskiego producenta urządzeń medycznych, a wszystkie komunikaty oprogramowania, menu i sam graficzny interfejs użytkownika (GUI) zostały dostarczone do francuskiego szpitala wyłącznie w języku angielskim. Instrukcja obsługi w języku francuskim również nie była dostępna. Tak więc administracja francuskiego szpitala polegała na mówiących po angielsku pracownikach, którzy korzystali z oprogramowania, aby zapewnić medyczne tłumaczenie komunikatów oprogramowania i określić odpowiednie dawki do podania. W rezultacie pacjenci otrzymywali przez rok czterokrotnie większe dawki chemioterapii, niż powinni. Czterech pacjentów zmarło, dziesiątki innych ucierpiało.

Nadmierne zaufanie do osób dwujęzycznych

Bardzo często do szybkiego tłumaczenia bierze się znajomą osobę dwujęzyczną, nawet jeśli ma zerowe wykształcenie lingwistyczne, nie wspominając już o medycznym. Przecież ma przetłumaczyć tylko dwa słowa, ile to roboty?

W 2007 roku taka decyzja doprowadziła do serii nieudanych operacji wymiany stawu kolanowego w Niemczech. Błąd wystąpił, gdy etykieta „non-modular cemented” na opakowaniu protezy kolana została nieprawidłowo przetłumaczona jako „non-cemented” przez jednego z pracowników szpitala, co doprowadziło chirurgów do przekonania, że do operacji nie jest potrzebny cement. Spoiler alert: był. W rezultacie 47 osób musiało ponownie przejść bolesny zabieg wymiany stawu kolanowego z wielomiesięczną rekonwalescencją.

Opieranie się na tłumaczeniu maszynowym

Chociaż „translatory internetowe” pozwalają wygodnie zrozumieć istotę prostej wiadomości, artykułu albo e-maila, takie usługi nigdy nie powinny być wykorzystywane do realizacji tłumaczeń medycznych o krytycznym znaczeniu. Być może sztuczna inteligencja już wyrosła z tłumaczenia ciała migdałowatego na almond body, ale nadal nie jest idealnie. Moglibyśmy was zasypać przykładami, które napotykamy właściwie codziennie, ale nie chcemy się znęcać. Śledźcie nasz profil na Facebooku – tam wrzucamy znalezione przez nas perełki. Zarówno perełki samej maszyny, której być może nie należy kopać, bo a nuż odda, ale głównie perełki „zespołów” tłumaczeniowych, którym się za te 20 złotych za stronę za bardzo nie chciało robić niczego innego jak tylko optymalizować własnego zysku.

To ile kosztuje tłumaczenie medyczne i co składa się na tę cenę?

Profesjonalne tłumaczenie medyczne to bardzo złożony proces. Podlega ścisłym procedurom i licznym etapom kontroli jakości. Samozwańczy dwujęzyczny tłumacz, ewentualnie taki, który ukończył kilkunastogodzinny internetowy kurs tłumaczeń medycznych, musi co krok korzystać ze słownika albo guglować terminy, które tłumaczy, przez co jego praca jest bardzo narażona na błędy. Co więcej, w takiej pracy nie ma wiarygodnego etapu kontroli jakości ani ustalonych procesów weryfikacji dokładności tłumaczenia. Żeby ten proces przeprowadzić prawidłowo, potrzebny jest zespół specjalistów o odpowiednich kwalifikacjach i doświadczeniu – zarówno odpowiedni tłumacz, jak też weryfikator o kwalifikacjach wyższych niż tłumacz, a wszystkim tym powinien zarządzać sprawny kierownik projektu. Trudno sobie wyobrazić, aby trzech specjalistów zgodziło się dzielić kwotą 20 złotych za godzinę. Tylko profesjonalny dostawca usług językowych może prawidłowo zorganizować tego typu złożony proces, w szczególności dostawca usług językowych specjalizujący się w tłumaczeniach medycznych (w przeciwieństwie do takiego, który oferuje tłumaczenia medyczne jako dodatek do wieeelu innych usług).

Jak wygląda proces tłumaczenia medycznego?

  1. Tekst jest tłumaczony przez pierwszego tłumacza, posiadającego odpowiednie doświadczenie i wiedzę z dziedziny.
  2. Tekst jest sprawdzany przez tego samego tłumacza.
  3. Przetłumaczony tekst jest sprawdzany pod względem merytorycznym przez weryfikatora, który ma większe doświadczenie i kwalifikacje.
  4. Tekst przechodzi korektę – jest czytany przez trzeciego specjalistę, który wprowadza poprawki językowe i stylistyczne, dodatkowo weryfikując pracę dwóch poprzednich.

Jak widać, w tłumaczenie medyczne powinien być zaangażowany cały zespół wyspecjalizowanych tłumaczy i weryfikatorów, a nie jedna osoba. I to najlepiej zespół, który pozostaje ze sobą w stałym kontakcie podczas procesu tłumaczenia, żeby na bieżąco konsultować wątpliwości.

Jakie kompetencje musi posiadać tłumacz medyczny?

  • Znajomość norm prawnych – medycyna nie funkcjonuje w pustce, w niektórych obszarach jest ściśle uregulowana przez odpowiednie organy, których dokumenty trzeba znać. Niektórzy tłumacze medyczni są także tłumaczami przysięgłymi.
  • Znajomość terminologii medycznej – medycyna oparta na faktach opiera się na wytycznych, pracach naukowych i publikacjach, utartego nazewnictwa nie wolno wymyślać od nowa.
  • Doskonała znajomość języka polskiego i obcego – pozwala stworzyć naturalny tekst w języku docelowym, a nie tylko zastąpić słówka.
  • Doświadczenie lingwistyczne – świadomość szerszego kontekstu językowego i technicznego pracy w dużych projektach medycznych, np. zgodność terminologii w ICF i protokole badania.
  • Świadomość neologizmów medycznych i żargonu – żeby „kąty wolne” w opisie badania obrazowego nie trafiły na naszego Facebooka.
  • Wiedza interdyscyplinarna – nie można tłumaczyć instrukcji obsługi respiratora, jeżeli nie rozumie się zagadnień kompatybilności elektromagnetycznej i jednocześnie fizjologii i fizycznych aspektów oddychania.
  • Wrażliwość na kwestie kulturowe – na przykład zachowanie uważności na metafory choroby jako wojny, przeciwko której walczy organizm, w przypadku tłumaczenia dla mieszkańców krajów objętych konfliktem zbrojnym.

Nie bez powodu kiedy obserwuje się pracę mózgu tłumacza w rezonansie magnetycznym, wiele obszarów jarzy się jak choinka. Zdobycie tych wszystkich umiejętności to zazwyczaj lata studiów, kosztownych kursów i ciężka praca tłumacza. Warta więcej niż 20 zł za stronę tekstu. Dokładna cena zależy od wielu czynników, dlatego polecamy poprosić o wycenę zaufane biuro tłumaczeń. A jeśli tę wycenę poda, zanim zobaczy tekst – uciekać.

Dlaczego warto zapłacić za tłumaczenie medyczne

Nie chcemy być pompatyczni, ale naszym zdaniem nie ma miejsca na błędy ani kompromisy w zakresie jakości, gdy stawką jest ludzkie życie. Jeżeli chodzi o warte kilka miliardów dolarów badanie kliniczne, również smutno byłoby przegapić okienko rekrutacyjne w ważnym ośrodku, dysponującym rzadką populacją pacjentów, bo formularza świadomej zgody się nie da czytać w tłumaczeniu.

Lekarzom przyświeca „po pierwsze nie szkodzić”, czyli łacińskie „primum non nocere”. Tłumacze medyczni też traktują to poważnie. Czas, żeby wszystkie osoby zlecające tłumaczenia medyczne zaczęły bezwzględnie stosować tę zasadę. Oszczędności?  To nie tutaj. Nie wierzcie w bajki.

Cena tłumaczenia specjalistycznego – za co płacisz, gdy je zamawiasz

Ile kosztuje tłumaczenie specjalistyczne? Na to pytanie odpowiadamy tak jak nasi szanowni koledzy prawnicy – to zależy. Wiemy, że to trochę denerwująca odpowiedź 😉 Jednak ostateczna cena tłumaczenia zależy od wielu zmiennych, i nie mamy tu na myśli wyłącznie objętości tekstu czy czasu realizacji. Oto zdradzamy więc, skąd bierze się cena, jaką podaje Ci biuro tłumaczeń.

Koszt tłumaczenia – jaka jest tematyka tekstu?

Koszt tłumaczenia zależy przede wszystkim od rodzaju tekstu, który chcesz przetłumaczyć. Jeśli chcesz zlecić np. tłumaczenie publikacji z zakresu medycyny, sprawozdanie finansowe, umowę sprzedaży udziałów na prawie cypryjskim czy instrukcję BHP dotyczącą pracy w strefie czystej w zakładzie produkcji farmaceutycznej – jest to tłumaczenie specjalistyczne.

Tłumaczenie specjalistyczne jest wyceniane drożej niż zwykłe, bo wymaga od tłumacza zarówno większego nakładu czasowego, jak i wyższych kompetencji.

Żeby przetłumaczyć tekst medyczny, prawny czy techniczny tłumacz musi orientować się w zagadnieniach z danej specjalizacji. Musi także swobodnie operować specjalistyczną terminologią – zarówno w rodzimym języku, jak i obcym.

Dowiedz się więcej o kompetencjach tłumaczy medycznych z naszego artykułu.

Ta wiedza musi być ciągle aktualizowana i konfrontowana z praktycznym użyciem języka, co oznacza, że tłumacz musi umieć pracować ze źródłami i poświęcić wiele czasu na poszukiwania.

Co więcej – cały czas zmienia się nie tylko fachowa terminologia, lecz również uwarunkowania rynkowe, technologiczne czy regulacyjne. Pojawiają się nowe określenia, a istniejące zmieniają swoje znaczenie czy kontekst użycia.

Wszystkie dziedziny działalności specjalistycznej są też osadzone w kontekście przepisów, regulacji branżowych czy instrukcji publikowanych przez producentów. Dlatego tłumacz specjalistyczny musi na bieżąco aktualizować swoją wiedzę językową i znajomość terminologii.

Na wycenę tłumaczenia specjalistycznego wpływa także konkretny temat tekstu. Bywa, że tekst porusza tak niszową tematykę, że nawet tłumacz, który specjalizuje się w danej dziedzinie wiedzy, sięgnie po wsparcie eksperta. A to oczywiście ma wpływ na wyższą cenę tłumaczenia.

 

Sprawdź również: Jak tłumaczyć nazwy zagranicznych miejscowości?

Czy potrzebujesz tłumaczenia przysięgłego, czyli uwierzytelnionego?

Niektóre z tłumaczeń specjalistycznych to oficjalne dokumenty mające moc prawną, np. akt notarialny, akt urodzenia czy umowa. Aby mogły być wykorzystywane np. w kontaktach z urzędami czy sądami, tego typu tłumaczenia muszą zostać wykonane przez tłumacza przysięgłego.

Tłumaczenie przysięgłe (uwierzytelnione) jest droższe od tłumaczenia zwykłego. Płacisz tu przede wszystkim za uprawnienia, jakimi dysponuje tłumacz, a które są niemal gwarancją poprawności tłumaczenia i jego mocy urzędowej. Co prawda tłumacz przysięgły nie jest wprost osobą zaufania publicznego w rozumieniu przepisów, natomiast swoją pieczęcią i podpisem poświadcza, że wykonany przekład stanowi wierne odzwierciedlenie oryginału. Takie potwierdzenie jest konieczne dla organów wymiaru sprawiedliwości czy administracji w wielu postępowaniach, dlatego zapewne będzie też wystarczające w ramach Twojej transakcji czy innego projektu.

Trzeba też pamiętać, że cena tłumaczenia przysięgłego nie obejmuje wyłącznie przekładu tekstu. Tłumacz opisuje także pieczęcie, podpisy, znaki wodne, znaczki opłaty skarbowej, czyli wszystkie elementy, które potwierdzają okoliczności prawne sporządzenia dokumentu.

Jak długość tekstu wpłynie na cenę tłumaczenia?

Sprawa niby wydaje się prosta – im dłuższy tekst, tym wyższa cena. Jednak nie jest to takie oczywiste. Biura tłumaczeń stosują różne sposoby rozliczenia długości tekstu i różnie organizują prace nad procesem tłumaczenia.

Wiele biur poda Ci wycenę za stronę tłumaczenia i przyjmie, że strona rozliczeniowa to np. 1800, 1600, 1500 albo (w przypadku tłumaczeń uwierzytelnionych) 1125 znaków ze spacjami czy też nawet bez spacji. Dlatego warto się zastanowić, czy porównanie cen za stronę tłumaczenia będzie wystarczające. Jeżeli porównujesz cenę za 1800 znaków ze spacjami i za 1500 znaków bez spacji… różnica jest dość oczywista 😊

Znajdziesz także biura tłumaczeń, które rozliczają swoje usługi za przetłumaczone słowa. Dlaczego? Biuro może korzystać z oprogramowania, które wspomaga proces tłumaczenia (Computer Assisted Translation). Algorytm zastosowany w tym narzędziu pomaga człowiekowi wyłapać fragmenty tekstu czy zwroty, które powtarzają się w tekście albo są podobne.

Dzięki narzędziom CAT tłumacz korzysta z podpowiedzi, zapewnia spójność tłumaczenia oraz jego zgodność np. z dokumentami normatywnymi czy wcześniejszymi tłumaczeniami. To z kolei pozwala mu skupić się na rzetelnym przekładzie pozostałej treści.

Pamiętaj, że narzędzia CAT nie mają nic wspólnego z „automatycznymi translatorami”, jak potocznie nazywa się tłumaczenie maszynowe – przekład wciąż wykonuje człowiek, a maszyna jedynie pomaga, zdejmując z barków tłumacza powtarzalne i żmudne aspekty pracy.

Na kiedy tekst ma być gotowy?

Na cenę tłumaczenia specjalistycznego wpływa także czas realizacji zlecenia. Zazwyczaj biura tłumaczeń oferują 3 tryby realizacji – standardowy, pilny i ekspresowy. Im tłumacz ma mniej czasu na wykonanie tłumaczenia, a co za tym idzie, musi podporządkować mu inne sprawy czy też pracować w nocy albo w weekendy, tym oczywiście cena tłumaczenia specjalistycznego jest wyższa.

Ważne! Tryb ekspresowy nigdy nie może oznaczać niższej jakości tłumaczenia. Dlatego dobre biuro tłumaczeń zawsze potrafi realnie ocenić, ile czasu potrzebuje na rzetelne wykonanie zlecenia nawet w trybie pilnym czy ekspresowym. Jeżeli wywierasz presję na tłumacza, narzucając trudny do zrealizowania termin, musisz się jednak liczyć z tym, że praca w pośpiechu może się wiązać z większym ryzykiem usterek w produkcie końcowym.

Jakich języków dotyczy tłumaczenie?

W wycenie tłumaczenia specjalistycznego bierze się także pod uwagę to, z jakiego języka i na jaki język trzeba przetłumaczyć tekst.

Pary językowe z pierwszej grupy to język polski oraz języki: angielski, niemiecki, francuski i rosyjski. To standard, jaki oferuje zazwyczaj każde biuro tłumaczeń.

Tłumaczenia specjalistyczne na języki z pozostałych grup językowych czy też z tych języków przekładają się na wyższy koszt tłumaczenia. Są to języki mniej popularne czy nawet egzotyczne:

  • II grupa językowa – pozostałe języki europejskie oraz język łaciński.
  • III grupa językowa – języki pozaeuropejskie o alfabecie łacińskim.
  • IV grupa językowa – języki pozaeuropejskie o alfabecie innym niż łaciński.

W przypadku tłumaczenia w tych grupach językowych biuro tłumaczeń korzysta zazwyczaj ze współpracy z zewnętrznymi tłumaczami. Tłumaczy języka np. duńskiego, islandzkiego czy chińskiego jest na rynku mniej, więc wyceniają oni swoje usługi wyżej.

Odrębną kwestią jest tłumaczenie z języka obcego na język obcy. W Polsce nie jest dozwolone tłumaczenie uwierzytelnione z języka obcego na obcy, nawet jeżeli dana osoba ma uprawnienia z obu języków. Językiem pośrednim tłumaczenia musi być wtedy język polski, co oznacza podwójne koszty.

Rzetelne biura wiedzą, że taki przekład najlepiej powierzyć najwyższej klasy specjalistom, a najlepiej w ogóle zaufanemu tłumaczowi będącemu rodowitym mówcą danego języka i pracującemu w kraju docelowym. To jednak wiąże się z koniecznością pracy według stawek obowiązujących w kraju, w którym język docelowy jest głównym językiem. A te najczęściej znacznie odbiegają od stawek polskich.

Jaki jest format dokumentu?

To, w jakim formacie dostarczysz tekst i jaki format chcesz otrzymać, także wpływa na cenę tłumaczenia specjalistycznego.

Wpływu na cenę tłumaczenia nie mają formaty edytowalne, np. doc, rtf, xlsx czy ppt, chyba że wymagają dodatkowej obróbki. Jeżeli nie osadziłeś w nich treści nieedytowalnych, takich jak skomplikowane grafiki czy inne obiekty osadzone (arkusze XLS, inne źródła danych), formaty te można modyfikować w standardowych narzędziach.

Jednak zdarza się, że klient chce przetłumaczyć i otrzymać tekst w formacie nieedytowalnym – w pliku pdf czy w pliku graficznym. Te formaty wymagają już dodatkowych umiejętności, czasu i specjalistycznych narzędzi, co podnosi cenę tłumaczenia.

Na koszty mogą też wpływać niestandardowe formaty eksportowe z różnych narzędzi IT oraz systemów. Dobre biuro tłumaczeń potrafi zintegrować się z technicznymi procedurami pracy klienta, przyjmując tekst w formacie dogodnym dla klienta i zwracając go w formacie, który nie będzie wymagał dodatkowej obróbki oraz nakładu czasu i pracy po stronie klienta.

Od czego jeszcze zależy koszt tłumaczenia specjalistycznego

Jeśli zbierasz oferty różnych biur tłumaczeń, na pewno zastanawiasz się, skąd wynikają różnice w wycenie tego samego tekstu. To prawda – każde biuro bierze pod uwagę dodatkowe czynniki w wycenie. Nie są one związane bezpośrednio z tekstem, ale raczej z tym, jak funkcjonuje biuro tłumaczeń i jak organizuje proces tłumaczenia.

Renoma i doświadczenie biura

Jak w każdej innej branży za doświadczeniem i kompetencjami idzie nie tylko większa pewność wykonania dobrej usługi, lecz również popyt na tę usługę, a co za tym idzie jej cena. Jednak w zamian otrzymujesz pewność, że tłumaczenie zostanie wykonane solidnie i nie wrócisz do biura z reklamacją.

Jakość obsługi klienta

Chcesz szybko otrzymać wycenę, a potem gładko kontaktować się biurem w każdej sprawie związanej z realizacją zalecenia? Na pewno tak. I dobra obsługa klienta także wkalkulowana jest w cenę tłumaczenia. Lepiej zapłacić trochę więcej niż potem dobijać się do drzwi (lub telefonu) biura, żeby sprawdzić, co dzieje się z Twoim tłumaczeniem.

Solidnego wykonawcę można poznać również po tym, jak podchodzi do wykonanego tłumaczenia, czyli jaką obsługę posprzedażową oferuje.

Wszyscy czasami popełniają błędy, nawet w najbardziej przemyślanych procesach z wieloma etapami kontroli jakości. Prawdziwego profesjonalistę poznasz po tym, że bierze odpowiedzialność za swoją pracę. A uwierz nam – nie we wszystkich biurach tłumaczeń usunięcie błędów czy nawet przyznanie się do nich jest standardem.

Szczególną podejrzliwość powinny budzić u Ciebie praktyki polegające na udzieleniu rabatu na kolejną usługę w przypadku stwierdzenia poważnych błędów w tłumaczeniu.

Przebieg procesu tłumaczenia

Tłumacz bierze tekst, tłumaczy (a w zasadzie przepisuje go w innym języku) i gotowe. Nie. Tak nie wygląda proces tłumaczenia specjalistycznego. To o wiele bardziej złożona sprawa. W rzetelnym biurze tłumaczeń nie płacisz za pracę jednego tłumacza, ale całego zespołu.

Jak to wygląda? Po pierwszym tłumaczeniu tekst przekazywany jest kolejnemu, bardziej doświadczonemu tłumaczowi, który specjalizuje się w danej dziedzinie i sprawdza:

  • poprawność merytoryczną tłumaczenia,
  • zgodność oryginału z tłumaczeniem,
  • zastosowaną terminologię,
  • czy został zachowany sens przekładu, a jednocześnie czy tekst nie został przepisany słowo w słowo w innym języku.

Na tym droga tekstu się nie kończy – kolejnymi osobami zaangażowanymi w proces może być redaktor, który przeredaguje tekst pod kątem merytorycznym, oraz korektor, który wyłapie wszystkie usterki językowe, ostatecznie „szlifując” tekst w języku docelowym. W proces może być też włączony inżynier czy też specjalista DTP, który zaimportuje tekst do docelowego systemu IT i zadba o odpowiednie formatowanie czy skład. Nad tym wszystkim czuwa kierownik projektu, który koordynuje pracę wszystkich tych specjalistów i wspiera ich wedle potrzeby.

Jak uzyskać wycenę w REDDO

Żadne (doświadczone!) biuro tłumaczeń nie poda Ci wyceny w 5 sekund. Jeśli poda, to mu nie ufaj. Trzeba najpierw zebrać informacje związane z tekstem i poznać Twoje oczekiwania wobec tłumaczenia. W obszarze naszych głównych specjalizacji w REDDO potrzebujemy na wycenę zlecenia średnio 25 minut. Jeśli więc chcesz dowiedzieć się, ile kosztuje Twoje tłumaczenie specjalistyczne – skontaktuj się z nami.

Czekamy, żeby odpowiedzieć na wszystkie Twoje pytania.

Czy trzeba tłumaczyć test COVID-19?

Oto jedno z kluczowych pytań, które zadają sobie wszyscy, chcący wyjechać poza granice Polski. Pandemia koronawirusa SARS-CoV-2 wymusiła na wszystkich dostosowanie się do nowej rzeczywistości, w tym do stosowania się do nowych przepisów. Szczególne obostrzenia obowiązują na granicach, bo przemieszczanie się ludzi oznacza przemieszczanie się wirusa.  

Sprawdź, zanim wyjedziesz 

Przygotowując się do wyjazdu, należy pamiętać, że każdy kraj wprowadza swoje przepisy, do których, jako przyjezdni, musimy się stosować. Aby na granicy lub lotnisku uniknąć nieprzyjemności, trzeba mieć przy sobie wszystkie aktualnie wymagane dokumenty. Listę takowych i inne informacje przydatne w dobie pandemii znajdziemy na stronie Ministerstwa Spraw Zagranicznych w zakładce Informacje dla podróżujących. Pewne jest natomiast, że w większości przypadków należy mieć przy sobie negatywny wynik testu na obecność koronawirusa.  

Sprawdź również: Jak tłumaczyć nazwy zagranicznych miejscowości?

Test COVID-19 – biuro tłumaczeń będzie potrzebne? 

Czy trzeba tłumaczyć test COVID-19? Jeśli wymagają tego przepisy państwa, do którego się udajemy, to tak! Zależnie od wymogów, służby graniczne mogą zażądać od nas testu sporządzonego w danym języku lub tłumaczenia testu z polskiego. Przykładowo, u naszych niemieckich sąsiadów, wynik testu musi być zapisany w języku niemieckim, angielskim, francuskim, hiszpańskim lub włoskim, ale uznawane są również testy polskie, jeśli są przetłumaczone.  

Oprócz negatywnego wyniku testu na COVID-19, niektóre państwa mogą wymagać od nas dodatkowego zaświadczenia lekarskiego, które potwierdzi brak zakażenia koronawirusem. Może ono ponadto pozwolić uniknąć kwarantanny. Również w tym przypadku należy sprawdzić przed wyjazdem, czy taki dokument jest wymagany, a jeśli tak, to w jakim języku ma być sporządzony lub tłumaczony.  

I pamiętajmy, że nie tylko służby graniczne mogą poprosić nas o okazanie wyżej wymienionych papierów. Czasem wymaga ich pracodawca, partner biznesowy, a nawet właściciel hotelu.  

W przetłumaczeniu tych i wszelkich innych dokumentów, niezbędnych do wyjazdu za granicę, pomożemy my – Biuro tłumaczeń REDDO Translations 

Gdzie przetłumaczyć test na COVID-19? 

Najlepszym do tego miejscem będzie renomowane biuro tłumaczeń. Jako doświadczeni w swoim fachu, ze 100% pewnością, możemy zagwarantować naszą rzetelność i najwyższą, dostępną na rynku jakość naszych usług. Potwierdza to wieloletnie doświadczenie w realizacji tłumaczeń specjalistycznych oraz zespół REDDO Translations, który tworzy stała grupa doświadczonych i wyspecjalizowanych tłumaczy, korektorów i weryfikatorów. Od początku naszej działalności specjalizujemy się głównie w tłumaczeniach medycznych, prawniczych i technicznych, dlatego przetłumaczenie dokumentacji medycznej, potrzebnej do wyjazdu za granicę, nie będzie stanowiło żadnego problemu. 

Gdy liczy się czas 

Od momentu pobrania próbki do badań do zameldowania się po drugiej stronie granicy, zazwyczaj nie może minąć więcej niż 48h. To mało czasu, zwłaszcza kiedy okaże się, że w kraju, do którego się wybieramy, potrzebne jest tłumaczenie naszej dokumentacji medycznej. Gdy wykonamy test COVID-19 – tłumaczenie online będzie najlepszym rozwiązaniem. Po przesłaniu dokumentów, błyskawicznie zabieramy się do pracy. Gotowe tłumaczenie wysyłamy w formie elektronicznej z możliwością wydrukowania z podpisem elektronicznym. Z doświadczenia wiemy, że najlepiej posiadać obie te wersje. Co ważne, wszystkie nasze tłumaczenia medyczne wykonują tłumacze przysięgli, a to oznacza, że dokumenty są poświadczone i wiarygodne i że nikt nie może podważyć ich autentyczności.

Sprawdź również: biuro tłumaczeń Warszawa – ReddoTranslations

Jak tłumaczyć nazwy zagranicznych miejscowości?

Niedawno jedna z najbardziej obleganych przez turystów austriackich miejscowości zmieniła nazwę. Radni poddali się, bo zbyt duża część budżetu była zużywana na zamawianie nowych tablic z nazwą miejscowości – średnio raz w miesiącu tablice były bowiem kradzione przez turystów. Mowa o Fucking, niewielkim austriackim miasteczku w powiecie Braunau am Inn, w gminie Tarsdorf. Od nowego roku miejscowość nazywa się Fugging. That suggs… Jest to jednak doskonały pretekst do otwarcia na nowo dyskusji na temat tłumaczenia nazw miejscowości.

Sprawdź również: Tłumaczenia medyczne po 20 złotych za stronę, czyli dlaczego niektórzy wierzą w bajki

Czy każdą nazwę zagranicznych miejscowości należy tłumaczyć?

Dyskusja jest całkowicie jałowa, bo decyzja w tej sprawie została już dawno podjęta. Brzmi ona: „to zależy”. W drugiej połowie XX wieku została powołana (i chwytliwie nazwana) Komisja Standaryzacji Nazw Geograficznych poza Granicami Rzeczypospolitej Polskiej, żeby rozprawić się raz na zawsze z dylematem tłumaczenia nazw geograficznych, czyli egzonimów – przynajmniej w oficjalnych dokumentach. W 2016 roku wydała ona dokument o tytule „Zasady stosowania nazw zagranicznych miejscowości w aktach stanu cywilnego”, który nakłada na tłumacza przysięgłego interesujące ograniczenia i zalecenia. Główna zasada jest następująca: jeśli miejsce posiada polską nazwę, to należy jej użyć.

Jedynym wyjątkiem może być dokładnie uzasadniona prośba osoby zlecającej tłumaczenie o zachowanie pisowni oryginalnej. Naturalnie rodzi się pytanie – skąd wiedzieć, czy dane miejsce ma nazwę po polsku? Otóż wszystkie miejsca na świecie, które mają swoje zalecane polskie nazwy, zawiera urzędowy wykaz polskich nazw geograficznych świata. Tym samym wytwornie brzmiąca Roma w oficjalnych papierach – Rzym się nazywa. Zupełnie jak ta karczma! Niezwykle wygodne rozwiązanie.
Jest to jednak odpowiedź tylko na ułamek dylematu pod tytułem „jak tłumaczyć nazwy zagranicznych miejscowości” i wciąż pozostajemy z wieloma pytaniami – o znaki charakterystyczne dla danego języka, o odmianę nietypowych nazw oraz o alfabet niełaciński.

Sprawdź również: Cena tłumaczenia specjalistycznego – za co płacisz, gdy je zamawiasz

Tłumaczenie nazw miejscowości, które zapisane są alfabetem niełacińskim

Zapisanie nazwy z odpowiednim „umlautem” nie jest większym problemem, jednak tłumaczenie nazw geograficznych staje się większym wyzwaniem, gdy analizujemy dokumenty zapisane alfabetem niełacińskim. Tłumacz staje bowiem na rozstaju co najmniej trzech dróg. Wyżej wspomniana Komisja Standaryzacji Nazw Geograficznych poza Granicami Rzeczypospolitej Polskiej opublikowała zasady latynizacji języków posługujących się niełacińskimi systemami zapisu – w przypadku chińskiego zaleca przyjęcie sugerowanego przez ONZ systemu fonetycznego pinyin bez znaków tonalnych, jednak nie dotyczy to chińskiego z Tajwanu, dla którego obowiązuje XIX-wieczny system Wade’a-Gilesa. Skomplikowane? Może być gorzej. Przecież Europa Wschodnia, Azja oraz Bałkany pełne są różniących się od siebie pochodnych cyrylicy, których przekład na alfabet łaciński to przednia zabawa. I choć najtrudniejsze w kwestii tłumaczenia nazw geograficznych mogą się zdawać języki pisane od prawej do lewej strony, to w ich przypadku rozwiązanie jest nieco łatwiejsze.

Powszechnym sposobem tłumaczenia hebrajskiego i arabskiego jest po prostu stosowanie zapisu zgodnego z zasadami transliteracji. To generalnie dobre rozwiązanie, bo każdy kraj ma przyjęte pewne zasady transliteracji, z których warto korzystać, a w najtrudniejszych przypadkach – sugerować się zapisem zastosowanym w innych dokumentach danej osoby. Nazwy geograficzne tłumaczone zgodnie z transliteracją przyjmują najbardziej klarowną dla czytelnika formę, jednak profesjonalny tłumacz powinien znać wszystkie wyżej wymienione techniki.

Sprawdź również: biuro tłumaczeń Warszawa – ReddoTranslations

Skutki uboczne i działania niepożądane – koszmar tłumacza medycznego?

Zarówno w mowie potocznej, ale też w przepisach, panuje nieporządek i wymienne stosowanie pojęć „działanie niepożądane” oraz „skutek uboczny”. Skutek uboczny (ang. side effect) i działanie niepożądane (ang. adverse drug reaction) mają zupełnie inne znaczenie kliniczne i należy je rozróżniać – tak w ustawodawstwie, dokumentach rejestracyjnych, jak i dokumentacji medycznej. Nierozróżnianie lub stosowanie wymienne działania niepożądanego i skutku ubocznego – również w trakcie tłumaczenia dokumentacji medycznej – prowadzi do nieporozumień, ale może także prowadzić do nieprawidłowego zgłaszania i interpretowania tych zjawisk. Te dwa pojęcia są często używane zamiennie, a skutki uboczne w znaczeniu działań niepożądanych nazywane są złymi skutkami ubocznymi – co utrudnia komunikację.

Skutki uboczne nie zostały dobrze ujęte, a niejako wręcz pominięte w ustawodawstwie – niesłusznie! Tą nazwą określać można udokumentowane działanie leku wykraczające poza oczekiwane działanie terapeutyczne. Występuje on u pacjenta bez związku z przepisanym dawkowaniem i może stanowić przewidywane działanie. Lekarz ma świadomość występowania skutków ubocznych, a pacjent jest informowany o możliwości ich wystąpienia. Występowanie skutków ubocznych, a także częstość występowania są monitorowane, zarówno przed jak i po wprowadzeniu leku na rynek farmaceutyczny. W szerszym kontekście są one akceptowanym działaniem pozaterapeutycznym. [1] Przykładem takiego działania jest zaburzenie krzepliwości krwi podczas stosowania leków zawierających kwas acetylosalicylowy w przypadku stosowania go w celu innym niż obniżenie krzepliwości krwi.

Działania niepożądane [2] także wykraczają poza działanie terapeutyczne, są jednak zawsze efektem niechcianym, najczęściej nieudokumentowanym i występują mimo przyjmowania leku zgodnie z zaleceniami. Działania niepożądane mogą być przewidywane i zależą od dawki albo też są zupełnie nieprzewidywalne i występują bez związku z dawką. Redukcja ich występowania może nastąpić poprzez zmniejszenie dawki albo całkowite odstawienie leku. Posługując się przykładem kwasu acetylosalicylowego, którego skutkiem ubocznym jest zaburzenie krzepliwości krwi – działaniem niepożądanym stosowanie tego leku jest reakcja alergiczna, która zawsze jest efektem niechcianym i stanowi podstawę do przerwania stosowania leku.

Wprowadzenie jasnego rozróżnienia i konsekwentne stosowanie poprawnego nazewnictwa, tak w praktyce medycznej, jak i dokumentach rejestracyjnych leków ma znaczenie dla prawidłowego przepisywania leków i ułatwia komunikację między specjalistami. Prawidłowe tłumaczenie dokumentów i zwracanie uwagi na istotną różnicę pomiędzy działaniem niepożądanym a skutkiem ubocznym wpływa na jakość tekstu, a także jego późniejsze prawidłowe wykorzystanie.

Sprawdź również: biuro tłumaczeń Warszawa – ReddoTranslations

 

[1] https://www.fda.gov/safety/medwatch-fda-safety-information-and-adverse-event-reporting-program
[2] Ustawa Prawo Farmaceutyczne z dn. 6.09.2001 Art.2, Ust.3, 3a i 3b

 

Photo by Volodymyr Hryshchenkoon Unsplash

Photo by pina messina on Unsplash

Photo by freestocks on Unsplash

Tłumacz przysięgły – co się za tym kryje?

W czasach powszechnego korzystania z podpisu elektronicznego, robotyzacji licznych stanowisk, wszechobecnej informatyzacji i drastycznie malejącego popytu na pióra wieczne, narzędzia takie jak pieczęci odchodzą do lamusa. Prawdopodobnie duża liczba wychowanych na tabletach dzieci mogłaby mieć problem z odpowiedzią na pytanie – czym właściwie jest pieczęć? Czy to taki analogowy odpowiednik kodu QR?

Sprawdź również: Jak tłumaczyć nazwy zagranicznych miejscowości?

Tymczasem jeśli za kilka lat zechcą załatwić międzynarodowe sprawy w urzędzie, dyplomowany posiadacz pieczęci może okazać się nieodzowny – w osobie tłumacza przysięgłego. Jeśli obecny trend się utrzyma, gdy dzisiejsze dzieci dorosną, będą nie tylko coraz więcej podróżować, lecz otwarte granice dadzą im ogromną łatwość częstych przeprowadzek do innego kraju. Już teraz ceny i dostępność biletów samolotowych dają poczucie, że wyprowadzka do innego kraju to bułka z masłem. Fizycznie rzecz biorąc, zazwyczaj nie wymaga to nawet zbyt długiego stania w kolejkach, lecz zorganizowanie kwestii urzędowych to znacznie bardziej złożona kwestia. I tu pojawia się tłumacz przysięgły ze swoją – nieco oldskulową – pieczęcią.

Kiedy jest potrzebny?

 

Na szczęście nie każdy tekst specjalistyczny wymaga tłumacza przysięgłego, jednak na pewno trzeba skorzystać z jego usług, tłumacząc dokumenty. Niezależnie od tego, czy chodzi o pracę, studia, handel zagraniczny czy też po prostu wakacje za granicą, większość oficjalnych dokumentów nie jest wiążąca, dopóki nie zostanie przetłumaczona na obowiązujący na danym terenie język urzędowy. Ze względu na dużą odpowiedzialność związaną z przekładem wrażliwych danych, proces ten nie może być realizowany przez dowolnego tłumacza. Przetłumaczenie lub poświadczenie tłumaczenia aktu urodzenia, małżeństwa, dokumentów pojazdu, świadectwa ukończenia szkoły, aktu własności, dowolnego pisma urzędowego, testamentu, a często nawet faktury wymaga odpowiednich kwalifikacji, których gwarancją jest tytuł tłumacza przysięgłego. Rangę urzędową przetłumaczonym dokumentom nadaje wspomniana pieczęć, która zawiera imię i nazwisko właściciela, numer wpisu na prowadzoną przez Ministra Sprawiedliwości listę tłumaczy przysięgłych oraz gwarantuje rzetelność przekładu pod groźbą odpowiedzialności zawodowej.

Sprawdź w naszym artykule, czy tłumaczenia medyczne też mogą wymagać tłumacza przysięgłego?

Wpis na listę tłumaczy przysięgłych jest potwierdzeniem wysokich kwalifikacji językowych, prawniczych i tłumaczeniowych – można go uzyskać dopiero po zdaniu trudnego egzaminu (zdawalność egzaminów z tłumaczeń przysięgłych języka angielskiego wynosi około 30%!). Daje to tłumaczowi przysięgłemu dobre przygotowanie do znacznie większej odpowiedzialności za wykonywany przekład, którą na siebie bierze.

 

Co ciekawe, jeszcze w zeszłym roku nie było w Polsce czynnego tłumacza przysięgłego z języka estońskiego, zaś w Estonii nie funkcjonuje tłumacz, który uwierzytelniłby dokumenty z języka estońskiego na język polski. Tymczasem specjaliści twierdzą, że w ciągu najbliższej dekady szansa na to, że tłumaczy zastąpią roboty wynosi zaledwie 38%… Może zatem warto jeszcze czasem pobawić się z dziećmi w wycinanie stempelków z ziemniaków? Wygląda na to, że pieczęci będą nam towarzyszyć jeszcze kilka dobrych lat, bo zapotrzebowanie na usługi tłumaczy przysięgłych wciąż rośnie.

Sprawdź również: biuro tłumaczeń Warszawa – ReddoTranslations

Plastyczność mózgu tłumacza

Mózg, podobnie jak język, jest plastyczny – reaguje na zmiany otoczenia, rozwija się adekwatnie do warunków, w których się znajduje. Dowiedziono tego już 20 lat temu, podczas wielokrotnie cytowanych badań londyńskich taksówkarzy, którzy słyną z niesamowitej znajomości ulic tego ogromnego, poplątanego miasta. Ich mózgi okazały się różnić od przeciętnego mózgu rozmiarem struktury związanej z pamięcią i orientacją przestrzenną, czyli hipokampu – u taksówkarzy był znacząco większy!

Kolejne badania udowodniły, że to nie ludzie o przerośniętych hipokampach wybierają karierę w zawodzie taksówkarza, lecz raczej jazda „z pamięci” po ulicach Londynu powoduje rozrost tego obszaru mózgu. Można zatem pokusić się o hipotezę – być może wszystkie zawody, które wymagają intensywnego korzystania z kilku funkcji poznawczych jednocześnie, znajdują odzwierciedlenie w ludzkim mózgu? Jak zatem wyglądałby typowy „mózg tłumacza”?

Złożoność mózgu tłumacza

Przede wszystkim mózg tłumacza nie jest łatwy do zbadania, bo język jest jedną z najbardziej złożonych funkcji poznawczych człowieka. Przeprowadzono setki badań na temat dwujęzyczności – dowiedziono, że biegła znajomość języków opóźnia demencję, reorganizuje mózg do bardziej wydajnej pracy, poszerza perspektywę poznawczą. Osoby mówiące w więcej niż jednym języku są bardziej elastyczne, mniej skłonne do ksenofobii i nietolerancji. Generalnie rzecz biorąc, znajomość języków jest bardzo wartościowa dla rozwoju mózgu.

Jednak proces tłumaczenia to coś więcej, niż sama dwujęzyczność – centrum dowodzenia musi ogarnąć jednocześnie lub naprzemiennie percepcję i produkcję dwóch różnych języków. Funkcjonalny rezonans magnetyczny ujawnia duże zaangażowanie lewej półkuli w tłumaczenie, a zwłaszcza odpowiedzialnego za generowanie mowy ośrodka Broki, lecz cały proces wymaga synchronizacji obu półkul i intensywnego zaangażowania licznych obszarów mózgu, nie tylko tych odpowiedzialnych za funkcje językowe.

Dowiedz się więcej o wyzwaniach tłumacza z naszego artykułu o tłumaczeniach specjalistycznych.

Tłumaczenia ustne – prawdziwa supermoc!

Jeszcze większym wyzwaniem jest zbadanie tłumaczy symultanicznych i konsekutywnych, ponieważ podczas tłumaczenia ich mózgi jarzą się niczym choinka – aktywują się struktury odpowiedzialne za pamięć, produkcję mowy, słuch, rozumienie mowy, koncentrację, regulację hormonów stresu i wiele innych obszarów. Pewna struktura intensywniej niż pozostałe wyróżnia się podczas badania – z wyglądu przypominające rogalik, niepozorne jądro ogoniaste.

Jądro ogoniaste z założenia nie jest obszarem związanym z funkcjami językowymi – odpowiada raczej za podejmowanie racjonalnych decyzji i zaufanie. Zarazem jednak coraz więcej badań pokazuje, że ta struktura jest swego rodzaju dyrygentem orkiestry, koordynującym pracę różnych części mózgu podczas najbardziej złożonych zachowań. Wyniki badań tłumaczy symultanicznych potwierdzają nową teorię neuronaukową – nasze najbardziej wyrafinowane zdolności nie mają przypisanych na wyłączność wyspecjalizowanych obszarów mózgu, lecz wymagają błyskawicznej koordynacji pomiędzy strukturami kontrolującymi bardziej ogólne zadania. Innymi słowy, tłumaczenie symultaniczne wymaga od mózgu wejścia na wyższy poziom aktywności i… nie dla każdego jest to osiągalne!

Dowiedz się z naszego artykułu, dlaczego mózg jest najbardziej aktywny podczas ekstremalnie trudnych tłumaczeń medycznych!

Warto tłumaczyć

Wnioski z badań dobrze wróżą – praca tłumaczy znacząco zwiększa szanse na opóźnienie związanych ze starzeniem się zmian w układzie nerwowym, a ich mózgi wyróżnia umiejętność błyskawicznego przełączania się pomiędzy funkcjami poznawczymi, za co odpowiada jądro ogoniaste. Co ciekawe, badacze często łączą aktywność jądra ogoniastego ze skupianiem się na negatywnych aspektach sytuacji… uzasadnianie tym ogólnego pesymizmu wśród tłumaczy to chyba zbyt daleko idący wniosek, ale może jednak coś w tym jest? Tak czy inaczej, warto tłumaczyć, nawet jeśli kosztem tej pracy jest konieczność noszenia okularów – korekcyjnych i różowych jednocześnie.

Sprawdź również: biuro tłumaczeń Warszawa – ReddoTranslations