Co my właściwie robimy? Czyli proces tłumaczenia krok po kroku

Co my właściwie robimy? To pytanie tylko z pozoru jest proste. Wszak biuro dostaje zlecenie, tłumacz nad zleceniem siada i tłumaczy, weryfikator weryfikuje i wprowadza poprawki (albo ­ w idealnej sytuacji ­ nie wprowadza, bo nie musi), a następnie klient dostaje gotowy tekst w języku docelowym i wszyscy kłaniają się sobie nawzajem. Tadam! Proste?

Otóż niekoniecznie. Po pierwsze, stwierdzenie, że tłumacz siada i tłumaczy, można porównać z taką instrukcją obsługi samolotu: siadasz i lecisz. Owszem, niemal 50% mężczyzn deklaruje, że w razie sytuacji kryzysowej byliby w stanie posadzić samolot (choć jedyny pilot, z którym mają doświadczenie, to ten od telewizora). Tutaj z pomocą spieszą panowie Dunning i Kruger, udowadniając, że osoby niewykwalifikowane w danej dziedzinie mają skłonność do przeceniania swoich zdolności w tejże. Tłumaczenie również zdaje się być procesem prostym, ale tylko z perspektywy laika.

Etapy procesu tłumaczenia i najważniejsze elementy

Samo otrzymanie zlecenia i przekazanie go tłumaczowi (albo zespołowi tłumaczy) to nie jest gest, tylko cały proces. Proces, którego realizacja powoduje, że praca tłumaczy oraz komunikacja na linii tłumacz-klient idą sprawnie, co ma niebagatelne znaczenie przy projektach super pilnych, jak również zmniejsza liczbę potencjalnych pomyłek i nieporozumień. Zanim jeszcze ktokolwiek przetłumaczy pierwsze słowo, należy podjąć szereg decyzji, które przyspieszą realizację projektu oraz wpłyną korzystnie na jakość wykonania zlecenia.

1. Komunikacja z klientem: ważniejsza, niż myślisz

Po pierwsze, dobra komunikacja z klientem to podstawa. I nie chodzi tu o zachowywanie form grzecznościowych, tylko o rzetelne ustalenie, czego dokładnie klient oczekuje: jaki jest zakres tłumaczenia, kto jest odbiorcą tekstu docelowego, jaki jest format pliku źródłowego i czy klient potrzebuje wyłącznie przetłumaczonego tekstu, czy gotowego do wykorzystania pliku w formacie wyjściowym. Doświadczony usługodawca będzie również w stanie przestrzec przed potencjalnymi problemami (wieloznaczności, niska jakość tekstu źródłowego, konieczność uzyskania od klienta dodatkowych informacji) oraz zasugerować najlepsze podejście do rozwiązania problemu (bo w końcu „potrzebuję tego po chińsku na jutro” jest swojego rodzaju problemem…). Wszystkie te ustalenia mogą ułatwić nam pracę, a co za tym idzie ­ przekładają się na czas potrzebny do realizacji i jej koszt.

2. Wycena zlecenia: kluczowy krok w procesie

W licznych listach pytacie: dlaczego na stronie REDDO nie ma prostego cennika? Bo na wycenę składa się szereg czynników, których nie da się wpisać w jedną tabelkę (a na pewno nie w taką, która elegancko wyglądałaby na stronie). Zlecenie zostaje wycenione z uwzględnieniem różnych czynników, takich jak para językowa, dziedzina, objętość i stopień trudności tekstu, termin wykonania, jakość tekstu źródłowego oraz ewentualne dodatkowe wymagania klienta. Jeśli ktoś rzuca wycenę bez przyjrzenia się tekstowi źródłowemu, to wiedz, że tłumaczenie też zrobi po łebkach. Jeżeli w tej samej cenie obiecuje rzetelnie przetłumaczyć zgodę na wyjazd dziecka za granicę (gdzie najtrudniejszy termin to pewnie PESEL), co protokół badania klinicznego czy też opinię naukową EMA…czy naprawdę trzeba to tłumaczyć?

Przeczytaj nasz artykuł o wycenie: Cena tłumaczena specjalistycznego, czyli za co płacisz, gdy je zamawiasz

3. Przygotowanie materiałów

Kolejnym krokiem jest przygotowanie tekstu do tłumaczenia. Materiał klienta to prezentacja? Plik w formacie pdf? Infografika? Rękopis? Elementy interfejsu graficznego osadzone w pliku JavaScript w różnych częściach kodu i bez jednego schematu? To wszystko trzeba przygotować w taki sposób, aby dało się z tekstem pracować. Robota często żmudna, trudna i czasochłonna, ale konieczna.

4. Wybór odpowiedniego tłumacza: znaczenie specjalizacji branżowej

OK – znamy już najskrytsze pragnienia klienta, dogadaliśmy się co do ceny i posiadamy tekst w postaci, z którą można pracować. Teraz należy zdecydować, kto się do tej roboty weźmie. Tłumacze też ludzie i mają swoje koniki, preferencje, mocne i słabsze strony (i nie chodzi tu o kompetencje językowe, gdyż te w REDDO posiadamy wszyscy), doświadczenie i wiedzę fachową, a także talent. Jedna osoba odnajdzie się w tekstach technicznych, gdzie wiedza na temat materii ma ogromne znaczenie; kolejna będzie w swoim żywiole, tłumacząc umowy i inne teksty prawne, zręcznie rozpoznając nawiązania do odpowiednich ustaw, rozporządzeń czy też różnice systemów prawnych – gdzie użyć ekwiwalentu, a gdzie w tłumaczeniu wyjaśnić; a jeszcze inna będzie szaleć, tłumacząc kreatywnie teksty marketingowe czy z dziedziny public relations. Jedni wolą tłumaczyć na język ojczysty, inni preferują tłumaczenia na język obcy.

Są to wszystko cechy personalne, i jako takie są dość miękkie. Czy tłumacz, który woli teksty prawne, nie podoła instrukcji obsługi spawarki łukowej? Oczywiście, że podoła, tylko zajmie mu to więcej czasu, potu i (prawdopodobnie) łez. Nie chodzi tu o sam język, tylko o zrozumienie specjalistycznego tekstu, a następnie oddanie go w takiej formie, która będzie zrozumiała dla odbiorcy. Fakt, że stanowimy zgrany zespół oznacza, że właściwy tekst trafi do odpowiedniego tłumacza.

Przeczytaj: Jak tłumaczyć nazwy zagranicznych miejscowości?

5. Ekspertyza i doświadczenia tłumacza

Pięknie: mamy tekst, mamy tłumacza (bądź zespół tłumaczy, jeśli projekt jest duży i jednocześnie pilny), więc teraz już tłumacz siada i tłumaczy, prawda?

Poniekąd. Proces tłumaczenia to znacznie więcej, niż tylko przepisanie tekstu z jednego języka na drugi. Trzeba znać nomenklaturę i język fachowy. Trzeba wiedzieć, że w żargonach technicznych te same wyrażenia mogą znaczyć zupełnie co innego, niż w języku ogólnym. Niechże za przykład posłuży angielskie „blanket”, czyli ­ jak każdy wie ­ kocyk, a które w kontekście druku offsetowego tłumaczyć należy jako… „obciąg gumowy”.

Przeczytaj nasz artykuł i dowiedz się, dlaczego nie warto oszczędzać na tłumaczeniach medycznych

Pod wieloma względami wiedza tłumacza, tak jak wiedza dziennikarza, przypomina kałużę­ jest rozległa, choć nieszczególnie głęboka. Tłumaczymy teksty medyczne, ale nie diagnozujemy chorób ani nie prowadzimy badań klinicznych. Tłumaczymy instrukcje urządzeń technicznych, ale ich przecież nie montujemy ani nie obsługujemy. Najczęstszą odpowiedzią na pytanie jak przetłumaczyć to czy tamto udzielaną przez profesjonalnych tłumaczy jest „Daj mi kontekst”, a zaraz potem „Chwila, dowiem się”. I nie jest to objaw braku wiedzy, tylko płynące z doświadczenia nieustające podejrzenie, że może się tu kryć drugie, a czasem nawet trzecie dno. Dlatego doświadczenie w danej dziedzinie ma tak wielkie znaczenie.

Umiejętność szukania w źródłach i wiedza, które z nich są wiarygodne, to znaki szczególne dobrego tłumacza. Słownik to narzędzie przydatne, ale trzeba też wiedzieć, że słownik słownikowi nierówny i umieć z niego korzystać. W miarę jak AI zalewa świat swoimi wspaniałościami, równolegle zalewa go też oceanem słabej jakości treści, w tym np. mechanicznie generowanych tłumaczeń, które nie trzymają się ani kupy ani niczego innego. Lata temu, w czasach Internetu drukowanego, niezadowolony klient skarżył się, że jeden z tłumaczy REDDO przełożył „siatka” w kontekście siatki szpiegowskiej jako „ring”. Upierał się, że to błąd i zweryfikował ten błąd w odpowiednich źródłach (czyli słownikach). Jednak nie chciał go zastąpić określeniami „net” albo „network”, ale użyć określenia… „bag”. Ponieważ tak stało w kieszonkowym słowniku. Siatka… na zakupy.

6. Terminologia i skrótowce: wsparcie zespołu

Terminologia! Nie dość, że czasem wcale niełatwa w przekładzie, to musi jeszcze być spójna. Tu znów istotnym atutem REDDO jest zespół. Zespół, który się dobrze zna, a co ważniejsze: sprawnie komunikuje. Łatwiej jest się komunikować, pracując ze sobą na co dzień, w biurze, ze zdjęciami kotków i wspólnym ekspresem do kawy – luksus, którego najlepsi freelancerzy, rozrzuceni po różnych częściach kraju czy świata, nie mogą doświadczyć. Pracując wspólnie nad projektem, możemy na sobie nawzajem polegać; wiemy, że jeśli ktoś ma jakieś uwagi, to nie dlatego, że się czepia, tylko ma być może lepszy, albo zwyczajnie inny pomysł, lub zauważył coś, co nam umknęło. Nie konkurujemy ze sobą, choć czasem dyskusje dotyczące najlepszych rozwiązań w danym projekcie mogą być gorące.

Blisko terminologii leżą skróty i skrótowce. Tu znów doświadczenie bardzo się przydaje, gdyż sporo wiedzy trzeba, żeby się w tym gąszczu nie zgubić. Czy „cal” to kaloria czy kaliber? Gdzie w skrócie „NATO” kryje się pakt? Czy gęstość to „D” czy „d”? Czy „dord”? Tu prostego rozwiązania nie ma. Czy koniecznie trzeba wiedzieć, że w skrócie NASA nie ma słowa agencja, ale w NSA już jest? Pewnie nie, ale na pewno trzeba wiedzieć, że trzeba sprawdzić.

7. Tłumaczenie właściwe: nomenklatura, kontekst i styl

Idźmy dalej. Każdy tekst, jak i każdy autor, ma swój charakterystyczny styl. Należy w przekładzie styl ten oddać, jednocześnie pamiętając o właściwym rejestrze. Są to decyzje, wbrew obiegowej opinii, niepozbawione znaczenia, ponieważ tekst ma czemuś służyć, a to właśnie styl jest do realizacji tego celu niezbędny. Napisanie stylistycznie poprawnego tekstu samo w sobie dla wielu stanowi wyzwanie, natomiast oddanie stylu w przekładzie to językowa wyższa szkoła jazdy. Trzeba znać i rozumieć frazeologizmy i idiomy, trzeba wiedzieć, jak pisać językiem nieformalnym (język formalny, co do zasady, jest prostszy w przekładzie, ponieważ podlega ściślejszym regułom).

No i świetnie, mamy już rozpoznaną i spójną terminologię. Jesteśmy dogadani z kolegami i koleżankami z zespołu, wiemy jakich zasadzek się spodziewać, więc teraz już z górki, prawda?

8. Wyzwania po drodze: błędy (nie)zamierzone

Owszem, z górki ­ o ile tekst, który otrzymaliśmy do przetłumaczenia, jest dobrej jakości. Takich jest stosunkowo niewiele. Teksty piszą ludzie, czasem maszyny, ale to co jednych i drugich łączy, to predylekcja do popełniania błędów. Swoją drogą, różnice między błędami ludzkimi a maszynowymi, to temat znacznie bogatszy niż sam Alan Turing przewidywał.

Czasem są to drobne usterki, które skorygować łatwo, jak oczywiste literówki; czasem jednak mamy do czynienia z błędami krytycznymi, gdzie tłumacz widzi, że coś jest nie tak: na przykład brak spójności, gdy ta sama osoba pojawiająca się w tekście raz ma na imię Marcin, a raz Maciej. Albo wygląda, jakby brakowało całego obfitego fragmentu tekstu. Czasem tak jakby brakowało partykuły „nie” w zdaniu. Czasami widać, że umowę sklejano z kilkunastu draftów i jej najmniejszą bolączką jest to, że umawiające się dwie strony mają co najmniej dziesięć nazw w tej samej umowie. Innym znów razem w oczy rzuca się fakt, że w tekście źródłowym nie zastosowano się np. do obowiązującego wzorca dokumentu regulacyjnego – intencjonalnie czy przypadkiem? Co wtedy?

Purysta i znawca teorii translatoryki odparłby, że jak autor popełnił błąd, to tłumacz niewolniczo ma ten błąd odtworzyć i w ogóle po co drążyć temat? Jest to pogląd, z którym trudno nam się zgodzić. Po pierwsze. „odtworzenie” błędu językowego w języku źródła w przekładzie wcale nie jest tak oczywiste jak się wydaje; po drugie, jaki jest sens powtarzać błąd, który wszak nie został popełniony intencjonalnie, jeżeli istnieją sposoby, by tego uniknąć?

Sposobem takim jest najprostsze na świecie pytanie do klienta. Jeżeli nie wiemy, jak jakąś kwestię ugryźć, i podejrzewamy (a najczęściej mamy rację, ponieważ mamy lata praktyki), że jest ona wynikiem usterki po stronie autora albo edytora tekstu źródłowego, to pytamy. Errare humanum est, wiemy to z własnego doświadczenia. Nawet wśród wydawców panuje pogląd, że jeszcze w historii świata nie wydano książki bez ani jednego błędu. My z dumą możemy mówić, że jesteśmy lepsi i spod naszych klawiatur często wychodzą teksty niepokalane, ale też są one znacznie krótsze, więc i błędu łatwiej się ustrzec. Skoro jednak i nam zdarzają się omyłki (w mniej niż jednym procencie przypadków, zaznaczmy), to o ileż bardziej prawdopodobne będą w przypadku tekstów pisanych przez ludzi, którzy (mimo talentu, wiedzy i zapału) zawodowo się tym nie zajmują! Dlatego – pytamy. W końcu razem z klientem chcemy osiągnąć wspólny cel.

Skąd jednak wiemy, że czegoś brakuje? Dlaczego nabieramy podejrzeń, że coś jest nie w porządku? Odpowiedź tak prosta, jak niezbyt konkretna: ponieważ znamy się na tej robocie i mamy wiedzę z dziedziny, której tłumaczony tekst dotyczy. Nieopuszczająca nas podejrzliwość, granicząca z paranoją, która chroni nas przed tłumaczeniem dosłownym idiomów, tu również jest bardzo pomocna. W życiu być może nie zawsze procentuje, ale tu nie o tym. Dobry tłumacz pewien może być tylko tego, że nad tłumaczonym tekstem rozmyśla: traduco, ergo sum.

9. Weryfikacja i poprawki: kluczowy element zapewniania jakości

Jedźmy jednak dalej. Wątpliwości rozwiano, błędy poprawiono. Czy to już? Tekst można wysyłać do klienta? No, prawie. Jeszcze tylko autoweryfikacja, weryfikacja, wprowadzenie poprawek, maszynowa kontrola jakości (bo maszyna nie tłumaczy lepiej ani nawet tak dobrze jak człowiek, natomiast lepiej wychwyci np. przekręconą datę czy wartość umowy) i wtedy już będzie bliżej niż dalej. Co oznaczają te terminy?

Autoweryfikacja: czytajże tłumaczu, co żeś napisał. Najlepiej po jakimś czasie, kiedy oko i rozum do tłumaczonego tekstu nabiorą dystansu. Czytaj, bo wszystkie pułapki czyhające na autora tekstu źródłowego na ciebie również czyhają. Tu palec naciśnie nie to co powinien, tam zdanie przeredagowane trzykrotnie przeobraża się w jakiegoś potwornego homunkulusa. Popatrzysz, poprawisz, wstydu unikniesz. Jedyna pułapka: trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść i uznać twór za wystarczająco dobry. W branży znane są tygodniowe epopeje mailowe między klientami, tłumaczami, weryfikatorami i recenzentami, w których zamienianie „i” na „oraz” wcale nie jest poprawką jakościową budzącą najwięcej ekscytacji.

Weryfikacja: niechże jeszcze jedna para oczu wraz z parą półkul mózgowych tekst po Tobie przeczytają. Czego tłumacz nie zobaczył, co się przez kontroli jakości pierwszy etap prześlizgnęło, weryfikator o oku sokolim wypatrzy, poprawi i z anielską cierpliwością przekaże tłumaczowi informacje zwrotne, w czasach dawniejszych zwane krytyką, a dziś z angielska: fidbakiem lub metodą kanapki (o ile też pochwali). Nie można mówić o jakości, jeżeli się jej nie zdefiniuje. Ale nie można tej zdefiniowanej jakości budować, jeżeli nie ma weryfikacji, a po weryfikacji nie ma informacji zwrotnej. Często oczekiwaniem klientów jest, żeby tłumacze rodzili się z całą potrzebną im wiedzą, umiejętnościami i doświadczeniem. My wiemy, że tak nie jest, dlatego też informacja zwrotna i doskonalenie tłumaczy, zarówno na podstawie wyników kontroli wewnętrznej, jak i uwag przekazywanych przez klientów, stanowi podstawę budowania zespołu.

10. Redakcja, czyli trzecia para oczu

Po tym, jak weryfikator zweryfikował, poprawki wprowadził i tłumacza pochwalił, kolejny etap to redakcja. Czym to się różni od weryfikacji? Otóż zakresem. W weryfikacji porównuje się tekst źródłowy z docelowym. Na etapie redakcji zaś sprawdza się już tylko tekst docelowy pod kątem jego zgodności z przeznaczeniem. Ma to szczególne znaczenie, gdyż tekst przekładu musi stać na własnych nogach oraz być zrozumiały i przystępny dla czytelnika, który nie zna tekstu (ani języka) źródłowego.

11. Formatowanie i układ tekstu

Czyli to już? Tekst przełożony, sczytany przynajmniej dwa razy, poprawiony leci do klienta? No, nie do końca. Trzeba go jeszcze przekształcić w postać taką, jakiej klient sobie życzy. Prezentacja? Grafika? Arkusz kalkulacyjny? Napisy do filmu? Plik importu bazy danych? Odpowiednio sformatowany wielojęzyczny kod w Pythonie albo XMLu? Proszę uprzejmie.

12. Finalizacja, dostarczenie klientowi i ewentualne poprawki

A więc oto i on. Tekst przetłumaczony, klientowi dostarczony. W REDDO chętnie przyjmujemy wątpliwości i poprawki klientów. Reagujemy w jeden z dwóch sposobów: albo korygując, co należy, albo uzasadniając naszą decyzję w danym miejscu i otwierając dyskusję.

Podsumowanie: jak przebiega dobry proces tłumaczenia?

Podsumujmy zatem to, co najważniejsze w tym procesie.

Po pierwsze, komunikacja z klientem od samego początku jest kluczowa, aby dokładnie zrozumieć jego oczekiwania i wymagania. Są oczywiście klienci, którzy oczekują, że będziemy im czytać w myślach i że generalnie jakie tłumaczenie jest, każdy widzi. W takich przypadkach chętnie dzielimy się naszą wiedzą i doświadczeniem, wyjaśniając, jak wiedza o przeznaczeniu tłumaczenia, docelowym odbiorcy oraz kontekście kulturowym pozwala na trafne i skuteczne przekazanie treści.

Kolejnym istotnym aspektem jest wybór odpowiedniego tłumacza lub zespołu tłumaczy, którzy posiadają nie tylko biegłą znajomość języków, ale także specjalistyczną wiedzę w danej dziedzinie, o kompetencjach technicznych i informatycznych już nie wspominając (jest tu o wiele więcej do zrobienia niż tylko logowanie do ChatGPT). Podczas tłumaczenia niezbędne jest zachowanie spójności terminologicznej i stylistycznej oraz uwzględnienie indywidualnego stylu autora, co wpływa na czytelność i zrozumiałość tekstu końcowego. Bardzo istotnym etapem jest autokorekta oraz późniejsza weryfikacja i korekta, które eliminują błędy oraz poprawiają jakość finalnego tłumaczenia.

Wreszcie, ważne jest również przeprowadzenie ostatecznej oceny tekstów pod kątem spójności i zgodności z założeniami projektowymi. Poprzez uwzględnienie tych kluczowych elementów proces tłumaczenia staje się nie tylko wydajny, ale także gwarantuje wysoką jakość i zadowolenie klienta.

Tak wygląda (bardzo zwięzła) odpowiedź na pytanie, co my tu w ogóle robimy. A nasze rodziny i tak powiedzą, że tylko klikamy w komputer…